Wielki ból. Wielka strata. Poronienie. Poród martwego dziecka - opowieść kobiet, które doświadczyły tego cierpienia!
Może nie spodziewasz się, jak powszechnym zjawiskiem jest poronienie. Może nie spodziewasz się nawet, jak wiele kobiet rodzi martwe dziecko. Możesz wyobrażać sobie tylko, jak wielki jest to ból, jak wielka trauma, jak ogromnie trudno jest się pogodzić z tym co przynosi los... Z tym, co zabiera los.
Nie będzie tu fachowych opisów co, jak i dlaczego. Nie będzie wypowiedzi lekarza. Nie będzie formułek z encyklopedii medycznych. Nie będzie fachowych pojęć. To nie to miejsce. Nie ten czas.
Tu poniżej znajdziesz opisane ze łzami w oczach i ucisku w gardle doświadczenia kobiet, które zgodziły się, by opublikować tutaj ich historię... Ku przestrodze. Dla świadomości. Dla wsparcia. Jeśli cierpiałaś, jeśli cierpieliście z tego powodu - nie jesteście sami! Jest wiele osób, które Was zrozumieją. Ludzie wstydzą się mówić o tym wprost. Ludziom wydaje się, że to ujma. Ludzie myślą, że ten problem dotyczy tylko ich... a to nie jest prawda.
Po opublikowanym w marcu wpisie: "Nie odkładaj MACIERZYŃSTWA na później" dostałam mnóstwo wiadomości e-mail, całe mnóstwo wiadomości na facebook'u i kilka telefonów od znajomych. Wszystkie te rozmowy dotyczyły jednego: straciłam dziecko, nie mogę zajść w ciążę, nie możemy mieć dzieci, przegapiłam TEN moment.
Dziś przeczytacie kilka historii kobiet, które straciły ciążę... straciły dziecko! Tylko za ich zgodą - całkowicie anonimowo. Jeżeli poczujesz, że z oczu spływa łza - to dobrze.... to znak, że jest w Tobie empatia. Niech płynie
[ Pisownia poprawiona stylistycznie za zgodą autorów, treść zachowana ]
I ja jestem jedną z tych, które straciły swoje ukochane dzieci. Za sobą mam 5 poronień, straciliśmy 6 malutkich duszyczek, których nie dane nam było nigdy zobaczyć. Nie mam dzieci, i czasami tracę nadzieję, że kiedykolwiek będę je miałam. Po kilkuletnich staraniach okazało się, że nie jestem w stanie zajść w ciążę w naturalny sposób. Korzystaliśmy z zabiegów in-vitro ( i to tylko dlatego, że nas na nie stać - prawo działa na niekorzyść naszą zdecydowanie, i pod tym względem na pewno nie pomaga) których efektem były tylko kilkudniowe ciąże. Immunologia. Moje ciało zwalcza każde nowe życie bo traktuje je jak zwyczajnego intruza a ja nie mogę na to wpłynąć. Korzystaliśmy z przeróżnych szczepień, brałam mnóstwo leków, roztyłam się nie wiem czy przez te hormony czy zajadany stres, straciłam wiarę w siebie... Gdyby nie mąż nie wiem, czy byłabym w stanie funkcjonować. Nie obyło się bez psychiatry! I polecam wszystkim kobietom, które spotkał ten sam problem - nie bójcie się sięgać po pomoc! Po to jest! Nikomu nie musicie tego mówić, ale wato sobie pozwolić pomóc. Od bliskich i mniej bliskich słyszę tylko "za bardzo chcesz, odpocznij, zapomnij o tym, znajdź sobie zajęcie, jak będziesz tak chciała to nigdy nie zajdziesz". Czasami mam ochotę zwrócić na każdy ten morał bo już tłumaczyć mi się nie chce jak bardzo ranią mnie te słowa, jakie podłoże medyczne jest naszych problemów i jak wielka jest w nas wola walki! Nic tak nie boli jak rady tych, którzy nigdy tego nie zaznali... dlatego jeśli czyta to ktoś, kto nigdy nie przeżył straty upragnionego dziecka niech ma świadomość - żadna rada nie jest dobra w takich okolicznościach! Czasami wystarczy złapać za rękę, popatrzeć ze współczuciem, wysłuchać... NIE DORADZAĆ!
Marta, 30 lat
Mam 21 lat. Poroniłam swoją pierwszą ciążę. Niestety cieszyliśmy się nią naprawdę krótko, bo zatrzymała się ona na 8 tygodniu, a w 11 został wykonany zabieg. Słyszałam tylko to malutkie serduszko, które rytmicznie oznajmiało nam, że tam jest... że jest na kogo czekać!! Czułam się naprawdę dobrze, chociaż nie pracowałam i uważałam na siebie pojawił się krwotok, który był oznaką tego, że mój organizm próbuje martwy płód zwalczyć. Nadal cierpię, bo to wszystko jest takie świeże. Czuję, że nikt mnie nie rozumie. Patrzą na mnie z politowaniem, bo przecież jestem jeszcze młoda i mam na wszystko czas! To właśnie usłyszałam od lekarza podczas badania usg. To, że nie tylko ja jedna wcale mnie nie pociesza, nie poprawia nastroju a cierpienie innych kobiet nie sprawia, że mi jest lżej. Sorry!! Rady typu: weź wyluzuj, zapomnij, macie czas, jedźcie na imprezę, zabaw się - coś okropnego! Straciłam dziecko, którego pragnęłam, na które czekałam... które kochałam pomimo tego, że sie jeszcze nie narodziło!! Chciałabym, by ludzie czytając tą historię zrozumieli, że to dramat nawet dla młodej kobiety!! Czasami mam wrażenie, że mając wokół siebie tyle szczęścia już na to, jakim jest dziecko nie zasługuję. Lekarze mówią, że to przypadek, że tak się zdarza... nie poddamy się jednak bez walki i kierujemy siebie w dobre ręce lekarzy z jakiejś kliniki. Będziemy robić wszystko, by wykluczyć podobną sytuację w przyszłości! Ból jest ten sam - wiek nie ma znaczenia. Cieszę się jednak, że jestem jedną z tych, które o dziecko walczą od młodych lat nie czekając, aż młodość przeminie, a szaleństwo przestanie mieć dobry smak. To jest mój czas i nikt mi nie wmówi, że mogę jeszcze poczekać!
Eliza, 21 lat.
Rodziłam mojego maleńkiego Synka w wielkich katorgach! Nigdy nie pomyślałabym, że rodzenie martwego dziecka odbywa się przy pełnej świadomości, pomieszane z żalem goryczą, bólem fizycznym nie mniejszym niż psychicznym. Zero wsparcia w lekarzu, spoglądająca nieufnie położna w której wydawało mi się widzieć oznaki współczucia. Miał kilogram. Udusił się pępowiną. Nie mogłam nic zrobić. Nie mogłam oddychać. Krzyczałam z bezsilności chociaż jednym marzeniem było zamilknąć na zawsze. Nic się dla mnie nie liczyło! Po tych mękach trwających 4 godziny pozwolono mi w zasadzie nawet nie pytając o zdanie pożegnać się z moim dzieckiem. Maleńki jak dłoń, zimny, sztywny, taki siny. Był piękny! Niczego tak nie kochałam jak niego! Mój najpiękniejszy Wojtuś, który śni mi się całymi nocami... który w tych snach tuli się do mnie i mówi ma-ma. Który czeka razem z nami na swojego braciszka, który na świat przyjdzie za niecałe 5 tygodni. Jest z nami... pomimo tego, że fizycznie go nie ma. Przykro mi, że nie wszyscy są świadomi tego, że strata dziecka nie równa się z tym, że go nie ma. Zawsze będę matką dwojga dzieci. Chociaż jedno jest w niebie - jest... ono na nas czeka!
xyz, 27 lat
Mając 33 lat straciłam moją trzecią ciążę w 22 tygodniu. To była malusieńka dziewczynka, moja upragniona córeczka, którą nigdy nie było mi dane przytulić a teraz mogę ją odwiedzać tylko na cmentarzu. To boli bardzo. Ciągle myślę o tym, jak by wyglądała, zastanawiam się, jak kochaliby ją moi dwaj synkowie. Z pierwszych ciąż mam cudownych synków, których kocham nad życie. Te ciąże były bezproblemowe. Pracowałam do 8 miesiąca ciąży kompletnie nie rozumiejąc dziewczyn, które ledwo co w ciążę zaszły i już na zwolnieniu pod byle pretekstem bólu brzucha. Miałam jakieś dziwne wpojone wyobrażenie, że ciąża to nie choroba, że przecież nie ma prawa boleć, bo to natura. Wydawało mi się, że te wszystkie młode kobiety tylko szukają pretekstu do pójścia na zwolnienie, bo po co pracować, skoro na zwolnieniu ciążowym zapłacą Ci to samo za siedzenie w domu. Wszystko było według mnie takie bezproblemowe i oczywiste. Moje ciąże utwierdzały mnie w tym, że to wszystko jakieś wymysły i fanaberie - a co gorsza: wprost o tym mówiłam. Zachodząc w trzecią ciążę zamierzałam pracować do końca, bez wyjątków i ulg, jak 'normalny człowiek'. Brzuszek rósł, waga również. Ciąża ewidentnie mi służyła chociaż tym razem wieczorami odczuwałam pewien dyskomfort, jakby kucie, pobolewanie. Nospa załatwiała sprawę. Do lekarza chodziłam standardowo co 4 tygodnie, nie wydawało mi się, że muszę interweniować. Czekałam z utęsknieniem na jej ruchy... kupowałam różowe sukieneczki, malutkie białe skarpeteczki wykończone koronką. W końcu czułam, że moja wymarzona córeczka wypełni mi ten brak pastelowych ubranek w naszej rodzinnej garderobie. Nie mogę sobie wybaczyć, że tego dnia poszłam do pracy! Może czułam się jakoś inaczej, pobolewał mnie troszkę kręgosłup ale nie sądziłam, że to może być coś innego, niż nadwyrężenie kręgosłupa odstającym brzuszkiem, zmiana postawy. Krew, pogotowie, szum, wielki ból, pot, poród, kilka godzin przytulania, potem pogrzeb, brak słów, brak uczuć, żal i złość na siebie! Dlaczego nie reagowałam?? Dlaczego byłam tak durna i myślałam, że takie rzeczy to spotykają tylko jakąś patologię, a wszystko co złego mnie się nie tyczy? Bo przecież stosuję się do zaleceń lekarza, medycyny i wszystkich świętych. Po roku chodzenia do psychologa zdecydowaliśmy się ponownie zaryzykować. Plan był zupełnie inny... byłam tak przewrażliwiona, że gdy tylko okres spóźniał mi się jeden dzień brałam L4 i robiłam test. Negatywny niestety. Minęły 4 lata. W ciążę nie zaszłam... moje podejście się jednak zmieniło... to nie ambicja jest w naszym życiu ważna, nie praca, nie pieniądze. Jeśli nosimy pod sercem dziecko - to ono jest najważniejsze! Tylko i wyłącznie ono! Może to taki dar, którego już nigdy nie doznam? Gdybym mogła cofnąć czas, zamiast oceniać innych wspierałabym, zamiast skupiać się na pracy skupiałabym się na sobie i mojej malutkiej córeczce, którą nosiłam pod sercem... bo może byłaby, gdyby nie ja...
zyx
Nie wiem dlaczego zdecydowałam się o tym napisać, ale po Twoim wpisie miałam ogromną potrzebę uzewnętrznić się. Chciałam napisać tylko to, co leży mi na sercu i co chciałabym powiedzieć każdej młodej kobiecie, która odkłada macierzyństwo w nieskończoność, bo tak jak piszesz - nie warto! Jestem jednym z tych przykładów, które podobnie jak Ty zaczęły wcześnie, byłam domatorką, pracę miałam bo miałam, chodziłam do niej bo musiałam, bo co bym w domu robiła bez dzieci? Takie to były czasy, że na siłę udowadniać trzeba było swoją niezależność - moda. Zresztą co miałam robić? Czekała na męża z obiadem? Zaraz po ślubie staraliśmy się o dziecko i dopiero po 4 latach zobaczyłam wymarzone 2 kreski. Urodziłam zdrową córeczkę, która była spełnieniem moich marzeń. Patrzę na nią teraz i zdaję sobie sprawę z tego, że to największy cud jakiego doświadczyliśmy. Bałam się kolejnych starań, byłam zmęczona wychowaniem dziecka, które było dla nas całym światem. Chociaż mąż nalegał ja odkładałam macierzyństwo na później, jakby był jeszcze czas, chyba myślałam że byłoby łatwiej gdy nasza córcia się już odchowa. W sierpniu 2015 roku 3 raz straciłam ciążę i jeszcze nie mogę się pozbierać, chyba nawet nie chcę walczyć o kolejny raz. Mając jeszcze 39 lat i dorosłą córkę nagle zapragnęłam odmłodzić się, wrócić do przysłowiowych pieluch. Marzenia tak jak piszesz jedno, życie drugie, lekarz twierdzi, że mój czas na dzieci już minął a organizm coraz gorzej reaguje na nowe życie pod moim sercem. Mój czas jednym słowem przeminął. Muszę się z tym pogodzić chociaż nie mogę przeżyć tego, że mogłam pomyśleć o tym wcześniej, zatracać sie w czasie, dlatego apeluję dziewczyny - nie czekajcie do 40 lat! Ryzykujecie zbyt dużo!
Barbara, 41 lat
Poroniłam ciążę w 10 tygodniu, która była skutkiem licznych wad genetycznych płodu. A potem było tylko gorzej. Pojawiły się powikłania, które doprowadziły do kolejnego zabiegu a ten znów nie został prawidłowo wykonany. Niewykryta infekcja spowodowała, że straciłam swoja kobiecość. W lipcu 2012 z dniem wjazdu na salę operacyjną pochowałam swoją kobiecość. Trudno mi o tym pisać. Toczy się sprawa związana z oskarżeniem lekarza wykonującego oba zabiegi uchybień, które doprowadziły do tego, że ratunkiem dla mojego życia było usunięcie jednej wielkiej rany, którą stała się moja macica. Próbuję żyć dalej chociaż wraz ze swoją kobiecością straciłam również męża, jedynego mężczyznę, który mógł mi pomóc, na którym wyładowałam cały stres, cały żal, na którego próbowałam zrzucić winę za zło całego świata. Ale nie wybaczę mu tego! Nie przeszedł tej próby, a miał być przy mnie do końca moich dni bez względu na wszystko. Cieszę się, że jest jeszcze adopcja - może przeleję swoja miłość na dziecko, które jej nie doświadczyło? Ale najpierw muszę się podnieść. Trudno jest pogodzić się z tym, że nigdy już nie będę w ciąży, nie poczuję ruchów dziecka, nie będę cierpieć jak inne kobiety na sali porodowej i z żadną przyjaciółką nie wymienię się tymi doświadczeniami.
Kasia, 29 lat
Miałam wszystko: dom, męża, faceta kochającego mnie, życie towarzyskie. Było fajnie, całkowicie bez zobowiązań, można powiedzieć, że byliśmy niezależni. Pewnego dnia tak jakby nigdy nic zerknęłam w kalendarz i uświadomiłam sobie, że ten dzień na który zazwyczaj czekają kobiety nieplanujące macierzyństwa minął dobrych kilka dni temu. Zrobiłam test - pozytywny. Nie było mi do śmiechu, płakałam długo, nie wiedziałam co powiedzieć facetowi - to niepoważne. Miałam do siebie żal i wyrzuty. Potwierdziliśmy ciążę, ale przez kolejne 4 tygodnie nadal się nią nie cieszyłam. Wręcz przeciwnie. W 9 tygodniu ciąży wzięłam dzień wolny w pracy i beznamiętnie jakby od przymusu poszłam na umówioną wizytę u ginekologa. Do dziś wdzięczy mi w uszach "bardzo mi przykro, dziecko się nie rozwija, muszę Panią skierować na zabieg". Sama siebie zapytałam: no i co? chciałaś tego? Pamiętam tą drogę, którą wracałam do domu. Ludzie mijali mnie a ja z obojętnym wzrokiem szłam na oślep. W głowie miałam tylko jedno: zabiłam je! Ono wiedziało, że go nie chciałam, że to nie ten moment, czuło że go nie chcę i odeszło! Świat stanął na głowie. Dwa dni po zabiegu o którym nawet nie chce mi się Ci opowiadać pierwszy raz powiedziałam co czuję mojemu facetowi. Myślisz, że zrozumiał? NIE! Minęło kilka tygodni. Przez ten czas w nawet najmniejszym tłumie dostrzegałam kobiety w ciąży. Obłęd! Mówię Ci, myślałam już, że mam depresję. Nagle zaczęłam tego pragnąć! Chciałam wychowywać dziecko i mieć rodzinę. Nie minęły 2 miesiące od tamtego zdarzenia i znów ujrzałam pozytywny test. Sądziłam że to żart bo pierwsze o czym pomyślałam to znów to, że to chyba nie ten moment, że nie przygotowywałam się, że nie byłam u lekarza, nie zrobiłam badań, nie wiem dlaczego tak się stało wcześniej, może to moja wina? Była jednak we mnie nuta nadziei. Po drugiej wizycie u lekarza potwierdzono: ciążą bliźniacza. Cieszyłam się okrutnie. Miałam wrażenie, że los mi zwrócił to, co zabrał. Planowaliśmy wyjazd nad morze, odpoczynek, poszłam na zwolnienie, oszczędzałam się... ale niestety. W październiku poroniłam moje dzieciątka w 13 tygodniu ciąży. Nie mogę się podnieść... znów pragnę, znów się boję, znów mam nadzieję... czas odwiedzić jakąś klinikę, poszukać pomocy, znaleźć kogoś, kto nas poprowadzi. Mam wyrzuty!!!
Ela, 31 lat
Strata dziecka. Ogromny ból. Żal. TĘSKNOTA...
*Jeśli doświadczyłaś tego - możesz o tym napisać chociażby w formie anonimowego komentarza.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz